15 stycznia 2011

#złeseriale

Takiego właśnie taga powinnam sobie dodać, ale wartościowanie na poziomie tagów tylko komplikuje życie, więc zrezygnowałam.

Bo przecież i tak napiszę na samym wstępie, że


to bardzo zły serial.

Nie żebym miała względem niego jakieś szczególne oczekiwania. Nie czuję też rozczarowania. Kulturoznawcza ciekawość (lubię myśleć, że ją posiadam) pcha mnie do oglądania różnej maści kiepścizny, no i niestety nie zawsze jest to zaskakująco zabawny horror. Czasami jest to serial lesbijski.

Lip Service jest serialem lesbijskim. Za bardzo nie wiem, jak inaczej jeszcze można by go określić, poza tym, że obyczajowy. Komediodramat z tego żaden, chociaż twórcy bardzo się starają. Ale zaraz: jest wątek kryminalny. Tak! Mamy kolejnego taga. Intrygę osnuto zresztą na wątku tożsamościowym, co oczywiście bardzo cieszy. Szkoda tylko, że to bardzo nieciekawa i bardzo źle uszyta intryga.

To znaczy tak: ja rozumiem potrzebę powstawania takich seriali. Żelki-gumisie też są fajne. A nie, że tylko ambitne HBO z Kablem czy Deadwood. Ja sobie mogę sarkać na L worda, co nie zmienia faktu, że obejrzałam te sześć sezonów, a sześć sezonów (nawet jeśli są to krótkie sezony) nie ogląda się po to tylko, by sarkać (czarowanie dziewczyn na krytykę Ilene Chaiken też nie wychodzi, uwierzcie mi). Obok czynnika emancypacyjnego miało przecież to przedsięwzięcie także drugą, bardziej przyziemną stronę: patrzenie jest fajne. Fajna jest ta guma dla oczu, w której obie strony płytko rozpisanych romansów mają piersi (ewentualnie cycki). I ja rozumiem, i ja się zgadzam, że ta guma nawet bez kontekstów emancypacyjnych jest w jakiś tam sposób ważna (właśnie dlatego, że piersi, względnie cycki, wplątane w fabułę ściskającą serduszko), no i do tego nie da się powiedzieć, żeby Lip service powstało w świecie, który przetrawiwszy L worda i najsłodszy wątek nastoletniej miłości lesbijskiej ever made, czyli


Naomi i Emily

w Skins, to jest już jakaś utopia, albo, jeszcze lepiej, apokalipsa rozpisana przez red. Tomasza Terlikowskiego. Tak nie jest, więc tym bardziej taka produkcja ma znaczenie, i ja nie zamierzam temu przeczyć. Nawet bez fabularnych ambicji. Nawet bez ambicji poszerzenia tematu, który niby doczekał się własnych etykietek, typu kino gej/les w sklepach internetowych lub new queer cinema w różnej maści opracowaniach filmoznawczych, ale wciąż ma sporo miejsca na eksploatację.

No ale to nie znaczy, że ma być tak irytująco naiwny i wtórny.

Sztywniackie dialogi. Sensacja klasy C.

I najgorsze: postaci, o których na dzień dobry wiemy już wszystko.


Ruta Gedmintas jest ładna; pojawi się w Rodzie Borgiów, bardzo się cieszę. Wizualnie bez zarzutu, proszę bardzo, rzeczywiście dobrze jej w krótkich, poszarpanych włosach, bluzach z kapturami, słuchawkami na szyi (nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy noszą duże słuchawki na mieście, ale wygląda to strasznie fajnie). Jest zajebiście wysoka. Ma słodko wystające kości biodrowe. Nie no, super, tego podważać nie zamierzam. Ale czemu postać czołowej uwodzicielki znowu musi reprezentować typ tak bardzo, ehem, młodzieżowy? Lesbijska femme fatale nie może być bardziej dojrzała? Będę się chybotać na granicy akceptacji i tolerancji, póki dziewczyna wygląda sexy i zsuwają jej się dżinsy z bioder, ale im dalej w las fabuły, tym gorzej: złe relacje z ojcem, wolny zawód, nieprzypadkowa chyba fotografia. Sprany mózg, miłość do najlepszej przyjaciółki. Problemy komunikacyjne a la Shane. Bo Frankie nawet mówi jak Shane, tłumaczy się jak Shane, popełnia prawie te same błędy, co Shane. Ile można? Różnica jest taka, że z Shane przynajmniej świetna przyjaciółka była. Frankie i tutaj sobie nie radzi. Irytująca gówniara zlepiona z romantycznych gestów na poziomie chłopca w pierwszej gimnazjum (no wiecie, chłopcy dojrzewają później, są mniej wredni i bardziej naiwni). I tak Frankie staje się największym plusem i największym minusem całego projektu. Bo można na nią patrzeć, ale tylko z wyłączonymi głośnikami.

Na koniec pozytyw: w wersji spłaszczonej i okrojonej, ale jednak, pojawia się w serialu wątek płynności seksualnej. Bez specjalnych kompleksów i przepraszania. I to się chwali.

Ale poza tym - jest smutaśno-smętaśnie. Nie polecam.

Do napisania.

5 komentarzy:

  1. obejrzałam wszystkie odcinki Lip Service i każda bohaterka, z wyjątkiem może policjantki Sam i ekscentryczki Sadie, irytowała mnie na maksa. Frankie, Cat, Tess - w tej kolejności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się w sumie zaprzyjaźniłam z Frankie, jak już ściszyłam głos.

    OdpowiedzUsuń
  3. Frankie ładnie się uśmiecha ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. fatalna recenzja, męcząco się czyta
    - nie jestem fanką serialu

    OdpowiedzUsuń
  5. dlaczego fatalna? uzasadnij, ania.

    OdpowiedzUsuń