9 stycznia 2011

Showtime i kobiety,

czyli kolejny serial, który połykam w kilkanaście godzin. Tym razem jest to


o której warto wspomnieć w tym miejscu przynajmniej z kilku powodów.

Po pierwsze, serial reprezentuje to, z czym mi przynajmniej najlepiej kojarzy się Showtime, czyli czarną komedię obsadzoną piekielnie niejednoznacznymi postaciami, i dialogi, które w niczym nie ustępują takiemu Californication (choć jest tu znacznie subtelniej).

Po drugie, ze względu na tematykę tego miejsca (patrz: miśki na górze).

Czyli od rzeczy małych, takich jak


czyli Harvey Fierstein aka jedna z pierwszych ciotek w moim życiu (patrz: Pani Doubtfire), żywa ikona i najpoczciwszy misiak pod słońcem, którego to co niektórzy postrzegać mogą jako złośliwego satyra, bo nie dość że tfu! - homo, to jeszcze okrągły i włochaty. Tutaj jako mąż umierającego faceta, który chce mieć chwilę spokoju, podczas gdy kupa ludzi, od przemądrzałego doktorka wychowanego przez parę lesbijek, po zmieszanego pielęgniarza geja, dziękuje mu za przecieranie szlaków i wyraża swoją akceptację i kurwa, głęboki szacunek.

Wątków homo jest zresztą więcej, jest nawet pewien homo-twist, którego nie zdradzę, bo nie jestem złośliwą małpą i chcę, aby ludzie czerpali radość z odkrywania pewnych rzeczy, a nie, że ja teraz powiem, kto z kim, i niespodzianki nie będzie.

Ale jest też szersza kwestia, mianowicie sam motyw dzielenia swojego życia na różne obszary w sposób radykalny, czyli taki, z jakim, mam wrażenie, wielu genderowych czubków może się utożsamiać. Zarówno siostra Jackie, jak i jej najlepsza przyjaciółka dr O'Hara (obdarzona zarówno mega seksownym, brytyjskim akcentem, jak i czarnym jak smoła poczuciem humoru), strzegą swojej prywatności w sposób niemal maniakalny i główny wątek serialu skupia się na rozpadzie iluzji, które cierpliwie budowały.


Sezon trzeci chyba w marcu, ale to jeszcze do potwierdzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz