Byłam wczoraj drugi raz, film jest wspaniały i tak szybko się go nie pozbędę. To jednak nie był dwugodzinny romans bez konsekwencji, jak wydawało mi się zaraz po Nowych Horyzontach (przy całym zachwycie i och-achach).
(Uwaga: po napisaniu poniższej notki weszłam na portal - dokonano korekty tytułu i podtytułu, które są nadal spoilerem, ale delikatniejszym; pierwsza część mojego wpisu nie jest więc jeszcze o Historii).
Tytuł
Almodóvar zmienił mu płećSPOILER?
to nie moja skromna osoba decyduje o tym, kiedy recenzja ukaże się na łamach portalu :) czy będzie to tydzień przed premierą, dzień po premierze czy też rok po niej :)
Bo za rok ze Skórą bedzie jak z Psychozą czy Grą pozorów. O których "wszyscy wiedzą", co prowadzi do tego, że nawet ci, którzy nie wiedzą, szybko dowiadują się z programu telewizyjnego. A szkoda. Ja bym chciała podskoczyć ze zdumienia i w jednym, i w drugim wypadku. No ale cóż – w przypadku filmów starszych tak już się po prostu zdarza, mam w gazecie artykuł dajmy na to o transseksualności w kinie, i pojawiają się pewne tytuły. W przypadku filmu, który dopiero pojawił się w kinach, a i wcześniej bynajmniej nie szalał na torrentach, prawdopodobieństwo, że zepsujemy widzowi frajdę, jest znacznie większe, tym bardziej, jeśli nie dajemy czytelnikowi wyboru czytać-nie czytać. Ale Jej Perfekcyjność nie słyszała o prawdopodobieństwie. Być może nie słyszała nawet do bliźnim-widzu. A już na pewno nie słyszała o tytułach, które nie zdradzają fabularnych przewrotek (normalka, każdy tekst o Szóstym zmyśle jest zatytułowany Bruce Willis jest d***em). Nie mogła też napisać do redakcji, hej, kochana redakcjo, ja tam opowiadam cały film, wrzućcie ostrzeżenie czy coś.
Tyle tytuł. Zabawa dopiero się zaczyna – Almodóvar zmieniający płeć był jedynie chlebusiem czosnkowym przed daniem głównym. Z całym szacunkiem do chlebusia czosnkowego, który uwielbiam (mogłabym jeść tylko chlebuś czosnkowy, ale pewna dziewczyna w niebieskich włosach uświadomiła mi, że od tego się tyje, więc przeszłam na bardziej urozmaiconą dietę).
Seria wydarzeń sprawia, że jego córka - po długiej terapii spowodowanej szokiem po śmierci matki - zostaje zgwałcona na weselu swojej przyjaciółki.
Na początek detal: to Norma miała przyjaciółki? Myślałam, że to był ślub pacjentki Ledgarda, i nawet bym się nie czepiała, gdyby nie fakt, że córka Doktora sprawia wrażenie zupełnie wyalienowanej i trzymanej w podobnym zamknięciu, co Vera (no może w wersji z ogrodem). Mam swoją małą teoryjkę na temat Przeklętego Rodu, ale może o tym później.
Ojcu udaje się złapać winnego – postanawia go ukarać. Jak? Zmienia go w kobietę.
Lub kogoś, kogo uznaje za winnego. Nawiasem, przyznam, że Elena Anaya zrobiła na mnie dużo większe wrażnie niż poprzednim razem. W sensie urody, bo że jest dobrą aktorką, co do tego nie było wątpliwości.
No właśnie. „Zmienia”. Tego terminu używa przez cały film polski tłumacz. „Zmiana płci”. Warto się nad tym chwilę zastanowić.
Zaczyna się! Wrócę do tego później.
Vicente (Jan Cornet) otrzymuje nową twarz, nowe kształty ciała, nowe narządy płciowe. Staje się Verą (Elena Anaya). Co ciekawe, choć początkowo burzy się przeciw temu, co mu zrobiono – nie może pogodzić się z utratą penisa i przemianą, jaka w nim zachodzi – z czasem zaczyna akceptować nowy stan rzeczy.
No nie ma za bardzo wyboru, to znaczy ma i nawet z niego korzysta, tzn. próbuje uciekać, popełnić samobójstwo, i tym podobne, ale okazuje się, że nic z tego. Więc rezygnuje z tych drastycznych planów, oswaja się, postanawia przetrwać i kombinować w inną stronę. Ponieważ jest to film Almodovara, możliwości interpretacyjnych jest wiele, ale aby uznać Verę za akceptującego sytuację, trzeba było chyba na filmie przysnąć.
I trudno powiedzieć, czy to klasyczny przykład syndromu sztokholmskiego, przez który ofiara utożsamia się z oprawcą i darzy go uczuciem bliskim miłości czy też Vera autentycznie akceptuje siebie.
Ach, syndrom sztokholmski. Szukajcie go w pulpowym pierwowzorze, w filmie nie ma ani jednej sceny, która by go sugerowała.
Tym bardziej, że zakochana w lekarzu pacjentka zaczyna go uwodzić, by ostatecznie wylądować z nim w łóżku.
No bo trzeba być zakochanym, aby kogoś uwieść, szczególnie w kryminale, tym bardziej jeśli ma się świadomość bycia piękną, a uwodzenie stwarza możliwości wydostania się z klatki. To raz. Sceny seksu między Anayą a Bandersem emanują romantyzmem, namiętnością, oddaniem itp., itd. Brakuje tylko świec i Salmy Hayek. To dwa.
Pewną wskazówką może być koniec filmu, gdy Vincente/Vera wraca do matki, by opowiedzieć jej całą historię.
Nie no, ja myślę, że Vera wraca do matki, bo po prostu za nią strasznie tęskni. Kopę lat i w ogóle.
Dalszy fragment zestawię z cytowanym już początkiem, aby było jasno i przejrzyście:
No właśnie. „Zmienia”. Tego terminu używa przez cały film polski tłumacz. „Zmiana płci”. Warto się nad tym chwilę zastanowić.
„Zmiana płci” potocznie kojarzy się przede wszystkim z zabiegami chirurgicznymi, które powodują ukształtowanie nowych narządów płciowych u osób transseksualnych – falloplastyką i waginoplastyką. We wszystkich współczesnych definicjach podkreśla się jednak, że transseksualistka jest kobietą od urodzenia – posiada jedynie męskie cechy budowy ciała i wytwarza męskie hormony. Transseksualista zaś jest od urodzenia mężczyzną – posiadającym wszakże kobiece cechy budowy ciała i wytwarzającym żeńskie hormony. W takim razie płeć tej osoby – rozumiana jako jej psychiczna autodefinicja – jest niezmienna. Dana osoba czuje się mężczyzną lub kobietą a jedyne, co chce zmienić, to (upraszczając) swoje ciało i posiadane dokumenty.
Używanie pojęcia „zmiana płci” jest więc nieuzasadnione.
Nie no, w filmie jest zajebiście uzasadnione.
Rozumiem problem języka, rozumiem, że trzeba się dopominać, że KOREKTA, ale z filmem to żeś trafiła że niech cię cholera.
Otóż tak, w filmie Skóra w której żyję dochodzi do zmiany płci biologicznej (w gender nie będę się teraz wkopywać). To jest jedyna rzecz, która nie podlega dyskusji. Ta ZMIANA. Pan Doktor porywa chłopaka, który bardzo dobrze czuł się w swojej chłopięcej skórze - Vicente jest poniekąd esencją niezobowiązującej chłopięcości, stojąc w kontrze do dwóch pozostałych mężczyzn w filmie, mściciela-ojca opłakującego córkę, a także naukowca-zdradzonego wdowca, i Tygrysa, który reprezentuje męską przemoc, także seksualną. Chłopaka dotyka straszna krzywda, fizyczna i psychiczna.
Jeśli Jej Perfekcyjność używa Skóry jako trampoliny, by napisać, że nie zmiana, a korekta, to... mamy widzieć tę przemoc jako korektę właśnie? Takie założenie jest potrzebne, aby tekst był spójny. W przeciwnym razie wyjdzie na to, że Jej Perfekcyjność podczepiła się pod tag, aby napisać o czymś zupełnie innym, nie dbając o logikę artykułu (2600 znaków na 3800 poświęconych jest wywodowi, że korekta), zamiast napisać o filmie, którego ta problematyka rzeczywiście by dotyczyła.
Kontynuując: zestawienie Vicente-Very z osobami trans jest co najmniej dziwne. Reprezentować społeczność T mogą Tina z Prawa pożądania czy Agrado ze Wszystko o mojej matce. Ale nie Vera! Raz, że Skóra jest filmem bardziej abstrakcyjnym, science-fiction, metaforą bez zakorzenienia w portrecie jakiejś określonej społeczności, EKSPERYMENTEM. Dwa - nawet gdyby, to chyba doświadczenie Very, przynajmniej na początku, bliższe byłoby tożsamości transa K/M, który postrzega siebie jako "pomyłkę Boga" (w opozycji do chłopaków reprezentujących dicklit pride itp.).
Almodóvar poddaje swojego bohatera gigantycznemu ciśnieniu, bawi się wieloma poziomami tożsamości (nie tylko z zakresu gender studies, warto zauważyć), przestawia bezczelnie klocki. Vera jako postać wymyka się klasyfikacjom: nie mogę ot tak sobie powiedzieć, że to nadal zwyczajny, heteroseksualny chłopak, tyle że z piersiami "jak krople wody spływające po szkle". Wyjścia poza standardowe doświadczenie płci Vera jak najbardziej doświadcza. Tylko inaczej. To doświadczenie jest jak wypadek, jak nagła choroba. Ekstremum, które przestawia w głowie, wymaga przebudowy swojej tożsamości, z upierdliwością Sokratesa zadaje postawowe pytania, ale czyni to nagle, niemal z dnia na dzień. To nie musiało się wydarzyć; jeden wieczór w domu, inne nuty podsunięte orkiestrze, i Very by nie było. Nad rodziną Doktora wisi krwawe fatum. Przeklęte są trzewia Matki-służącej. Ale Verze wszystko przydarza się z woli złośliwego przypadku. Kolejny kontrast.
Wracając jeszcze na chwilę do filmu Almodovara – wydaje się, że reżyser (niechcący?) poruszył ważny temat. Tego, jak bardzo dla naszej identyfikacji płciowej ważne jest ciało.
No, to Almodóvar, który miał partnerkę transkę, nakręcił mnóstwo filmów o zboczeńcach i czasami paradował w spódniczkach, więc napewno wyszło mu to przypadkiem.
Nie wiemy do końca czy Vincente stał się Verą czy nie.
Zwróciłabym uwagę na bardzo ironiczny wydźwięk imienia Vera. Na swój sposób może ono grać rolę przydomka. Tak go zresztą traktuję i używam.
Czy lata operacji,
Operacja związana z płcią była jedna.
Zabiegów hormonalnych,
Nie było zabiegów hormonalnych. Niby detal, ale zapewne nie dla widzów którzy hormonów potrzebują.
Symboliczny moment zmiany imienia
Cristina, jestem Vicente?
i wiele innych rzeczy, które działy się z nim w mieszkaniu lekarza,
zapewne udane spotkanie z parą przeklętych penisów.
wpłynęły na niego tak, że stał się kobietą?
Jej Perfekcyjność zaczyna używać kategorii prosto z elementarza prawicy. Równie dobrze ja mogłabym teraz spytać, co znaczy "stać się kobietą".
Czy też może całość była wyrachowaną grą, która miała doprowadzić do tragicznego finału filmu?
Patrz komentarz do syndromu sztokholmskiego. A tak na serio, to nie cieszyły cię łzy w oczach koleżanki-lesbijki? Bo ja się cieszyłam i Łojezu, aleście wyładnieli!
Krótko na koniec: nie, nie podczepiajmy się na siłę pod popularne tagi, i nie pozwólmy, by kategorie, jeszcze niedawno szokujące, świeże i otwierające perspektywy, zesztywniały i przeszkadzały, próbując porządkować nowe doświadczenia. Wrażliwość gatunkowa i myślenie metaforami też mile widziane. No bo serio, przez ostatni miesiąc naczytałam się tylu głupot na temat postaci Almodóvara (chyba Bluszcz: Agrado nie jest ani kobietą, ani mężczyzną; a ja, kurka wodna, myślałam, że jest bardzo-bardzo, tak bardzo, że bardziej nie można już chyba...), że wpadki na branżowym łonie bolą bardziej niż zwykle. Do napisania!
Spoiler akurat bardziej mnie rozbawił niż oburzył (bo w sumie już po trailerku można się było domyśleć, o co cho), ale sam tekst... Dobra, nie będę się wyżywać:)
OdpowiedzUsuńna trailer też kręciłam nosem!
OdpowiedzUsuńtekst... no cóż, czyli nie tylko ja mam wrażenie, że kupy się nie trzyma? :)
"A teraz obejrzymy brytyjski kryminał w klimacie lat 40. Jest to naprawdę niesamowity film, i do samego końca nikt nawet nie podejrzewa, że mordercą jest...";P
OdpowiedzUsuńNie trzyma się kompletnie. Skoro miało być o korekcie, to przecież można było właśnie na przykładzie "Skóry..." pokazać różnicę między zmianą a korektą. I całkiem kształcąca rzecz by wyszła.
No ale przyznaj, fajnie jest mieć czasami tak ewidentny powód do hejtu!
przytrollić czasem trzeba!
OdpowiedzUsuńale mnie wkurza sposób, w jaki pisze ta dziwka perfekcyjność!
OdpowiedzUsuńczasem ma rację, że opresywny dyskurs, bla bla bla, problem tożsamości, blahblah, ale kurna, wszędzie potrafi wpechnąć niewiadomopoco 1/3 tekstu pseudoakademickiego o tym, który nijak się ma do tego, o czym niby pisze
OdpowiedzUsuńP.S. Vera i Koleżanka Lesbijka Ze Sklepu wreszcie się umówią!
OdpowiedzUsuń"Nie było zabiegów hormonalnych. Niby detal, ale zapewne nie dla widzów którzy hormonów potrzebują."
OdpowiedzUsuńNie było na początku, ale raczej w domyśle było, że później zaczął je dostawać. W każdym razie bez tego niemożliwe byłoby uzyskanie takiego ciała, bez względu na jakiekolwiek operacje (redukcja mięśni i inny rozkład tkanki tłuszczowej).
A propos, widziałam Twój wpis nt. TKAAR i mam takie pytanie. Z uwagi na tematykę tej notki posłużmy się transowym przykładem. Powiedzmy, że jest sobie film o crossdresserze. Identyfikuje się on jako transseksualistka – nie transgenderystka, nie genderqueer, ale transseksualistka. Jasno pokazane w filmie jest, że nie ma problemów ze swym ciałem, bez problemów funkcjonuje jako facet, a wszystko kończy się na wyjściu w kiecce na miasto raz na tydzień. Zarzut innego bohatera, że wcale nie jest transseksualistką, zostaje potraktowany jako coś niedorzecznego.
OdpowiedzUsuńNo i teraz mamy dwie opinie – jedna pochodzi od osoby, która jest zachwycona tym motywem, widzi w tym oderwanie terminu od sztywnej, zacementowanej definicji, uważa, że trzeba trzymać się opinii, że płciowość jest zaskakująca i płynna, i to wszystko nie kruszy tożsamości ts, bo jak można ukruszyć coś płynnego – a więc pewnie nie wierzy nawet w istnienie faktycznych transseksualistek, bo ich płciowość z definicji nie jest płynna. I każe spierdalać. Dla pełnej symetrii załóżmy jeszcze, że ten motyw jest do bólu wykorzystywany w każdym mainstreamowym filmie w którym pojawia się postać określana jako transseksualistka, bardzo ładnie się to łączy z seksistowskimi przekonaniami społeczeństwa na temat transseksualistek, i spora część cross-dresserów identyfikuje się jako transseksualistki.
No i mamy osobę, która urodziła się w ciele nienależącym do swej płci. Dla niej jest to zwykłe wykluczanie, zarówno jej doświadczeń, jak i w ogóle istnienia, bo nie ma już słowa, którym mogłaby się adekwatnie określić. W świadomości społeczeństwa przestaje istnieć. I rozumie, że jej i innym osobom, które urodziły się w nie swym ciele, jest przez to znacznie trudniej, zwłaszcza na etapie interpretacji własnej płciowości, bo skoro nie ma słowa, jak można to zrozumieć? Skoro wszystkie transseksualistki (a przynajmniej jak jest to pokazane w telewizji, a z niej większość ludzi czerpie informacje) nie mają problemów ze swym ciałem, to one też nie powinny mieć, a skoro płciowość jest płynna, to im w końcu przejdzie. Oczywiście dupa, a nie przejdzie, i skończy się na depresji i być może próbach samobójczych.
Pytam się więc, kto z tej dwójki według Ciebie ma rację?
A czy ktoś w ogóle musi "mieć rację"? Czy ktoś musi być "bardziej"? To raz.
OdpowiedzUsuńDwa, płynna =/= obojętna.
(Przez dwa miesiące mnie tu nie było, blogowstręt jakiś, toteż przepraszam strasznie, że odpisuję tak późno; głupio mi; mam nadzieję, że to przeczytasz)
"Nie było na początku, ale raczej w domyśle było, że później zaczął je dostawać. W każdym razie bez tego niemożliwe byłoby uzyskanie takiego ciała, bez względu na jakiekolwiek operacje (redukcja mięśni i inny rozkład tkanki tłuszczowej)."
No w sumie tak, albo i nie, w końcu to trochę taki model, fantazja. Ale masz rację, trochę za bardzo popłynęłam.
W najnowszym filmie hiszpańskiego mistrza zbrakło mi tej brawury i lekkości w łączeniu stylów i wątków. Niby wszystko jest a jakoby czegoś nie było ...
OdpowiedzUsuń