Trochę z mojej strony, gdyż film wchodzi do kin dopiero za tydzień, i znajomi już mnie nienawidzą, że widziałam, chwalę się tym i zapowiadam dużo atrakcji.
I trochę ze strony Pedro, tego co tam z boku i poniżej pokazuje jęzor, bo przygotował film przewrotny, bardzo straszny i bardzo zabawny.
Nie będę psuć nikomu zabawy, chcę zobaczyć wasze miny - wy też jej sobie nie psujcie, nie wpisujcie do gugli Tadzio Sobolewski Almodovar Cannes 2011 (z całym szacunkiem dla Sobolewskiego, naprawdę go lubię), ani Skora w ktorej zyje recenzja, ani nic w tym guście. Newsów też nie szukajcie, informacji o pulpie pt. Tarantula autorstwa pana Thierry'ego Jonqueta też nie.
Tutaj możecie obejrzeć sobie klip, który zapowiada Skórę jak dobry trailer. Zróbcie stopklatkę na trzynastej sekundzie. Główna bohaterka, kobieta idealna (w książkowym oryginale - Ewa, tu, jakże sprytnie, Vera), patrzy na ciebie, wie, że się przyglądasz, zresztą za chwilę wyszepcze to do mężczyzny, który ją więzi (masz wrażenie, że mężczyzna przestraszonym wzrokiem spogląda ku tobie, jakby szukając wsparcia). Kino jest podglądactwem, przestań się bronić, koniec usprawiedliwień, że to tylko fikcja. Kino to rzeczywistość. Almodóvar uwodzi tutaj za pośrednictwem kobiety doskonałej. Wpadasz w pułapkę przyjemności.
Przyjemność jest dla mnie sednem tego filmu. Pedro powiedział już wiele na temat społeczeństwa, tożsamości i miłości. Oglądając Skórę, miałam wrażenie, że w tym wypadku społeczeństwo, tożsamość i miłość są jedynie (?) starannie podsuwanymi przynętami, podobnie jak cała intertekstualna sieć czekająca na praktykujących kinofili. Film ma trzy rozdziały. Pierwszy kończy się sceną łóżkową. Trzeci jest najdłuższy i właściwie w pierwszych jego sekundach wiedziałam już, co się będzie działo. Kolejne dwie, trzy minuty - i miałam w głowie cały scenariusz. Wiedziałam, jak chcę ułożyć te puzzle. Miałam swoją listę życzeń. Wszystko się sprawdziło. Nie chciałam być zaskakiwana; chciałam spełnić pewne swoje fantazje o bohaterach i to się udało.
Podobnie, choć jeszcze bardziej perwersyjnie, obszedł się ze mną niedawno Nabokov swoją Adą albo Żarem. Kibicowałam postaciom niesympatycznym, wręcz okrutnym, cieszyłam się z tragedii niewinnych, które zaspokajały potrzebę napięcia, rajcowałam Rajem kochanków, których powinnam nienawidzić. Bo byli piękni, bo się tak pięknie pierdolili. (Jak to u Nabokova, choć oczywiście on jest ponad seks w stylu Henry'ego Millera). Oczywiście Ada jest też opowieścią o budowaniu tzw. fikcji. Ale nic nie wychodzi do czytelnika, jak fikcja flirtująca z nim poprzez obnażanie samej siebie.
Wracajmy do Almodóvara. Skóra, w której żyję, jest jak pozornie niekolizyjny one-night-stand; wybaczcie górnolotne porównania. Nie będziecie po niej płakać jak po równie pięknej, ale wbijającej w serduszko gwoździe Melancholii. Będziecie się dobrze bawić. Mnie na przykład ucieszyło, że w pierwszej minucie filmu Vera tnie sobie skórę obwolutą niedawno u nas wydanej Uciekinierki Alice Munro. (Tak, to brzmi strasznie i ma brzmieć strasznie). Kolega podszepnął mi inspiracje Louise Bourgeois - i rzeczywiście, Almodóvar okazuje się wielbicielem amerykańskiej artystki. Takich tropów jest tu mnóstwo. Wspaniale się ten film ogląda: ostrość kadrów, fantastyczna kompozycja. Patrz. I ciesz się.
Dopiero po jakimś czasie zaciskają się kleszcze refleksyjnego kaca. Byłam podekscytowana happy endem, o którym powiedzieć można łagodnie, że był moralnie wątpliwy. A przecież - wymarzony.
Znakomity film na randkę.
Żartowałam.
Chociaż nie. Wcale nie.
PS. W komciach szczegóły fabuły, nie wchodzić, kto filmu nie widział!
(trochę zaspojlerzę, ale niewiele)
OdpowiedzUsuńNo i Vera/Vincent poszła/poszedł sobie na randkę z panią lesbijką, która pracowała w sklepie jego/jej matki :)
no i powiedz, czy to nie jest piekielnie złośliwe? >.<
OdpowiedzUsuńWcale.
OdpowiedzUsuń