16 lutego 2011

Konserwa i kefir

Jakoś w następnym tygodniu wchodzi na ekrany film o wdzięcznym tytule Wszystko w porządku (w oryginale The Kids Are All Right). Przedstawiać chyba nie trzeba, raz, że oscarowy hajp swoje zrobił, dwa, że zrobił swoje także hajp branżowy. Widziałam na mieście plakaty, strasznie brzydkie zresztą, innastrona straszy mnie DAWCĄ NASIENIA/SPERMY i DWIEMA ZABORCZYMI MATKAMI. Jestem ciekawa, czy wyniknie z tego na naszym polskim poletku jakaś dyskusja, a jak już to jaka. Niestety, mam wrażenie, że film mimo dosyć łagodnej formy może okazać się trochę niezrozumiały - konserwatyzm i queer łączą się tutaj w układzie, z którym, już bardzo upraszczając, może być problem. Zarówno wewnątrz, jaki poza środowiskiem.

Pierwsze przesłanie jest rzecz jasna takie, że z rodziną ładnie wygląda się tylko na zdjęciach, a pod spodem syf. Ale nie histeryzujcie - syf jest nieodłączną częścią miłości i bliskich relacji międzyludzkich. Trzeba chyba wyznawać katolickie ekstremum, by nie zauważyć konserwy tego filmu: komunikacja wymaga wysiłku, życie to nie zabawa, partnerstwo jest rzeczą najcenniejszą, co nie znaczy, że łatwą. Pracujcie, kurwa, nad sobą, hipisiarstwo jest dla smarkaczy. Rozmawiajcie. Musicie wiedzieć, kiedy zacisnąć zęby, a kiedy zdecydować się na bolesną szczerość. I tak dalej. W imię Ojca i Syna, Matki i Córki. Tyle, jeśli chodzi o relacje między postaciami. Amen.

No ale jest jeszcze druga rzecz, czyli tożsamości. I tu już nie jest tak łatwo, bo wkraczamy na teren smętaśnych napięć homo-hetero, żeński-męski, generalnie jakieś blehanie pod patronatem ukrwienia genitaliów i głupich stereotypów.

Oczywiście o stereotypach się w kontekście tego filmu rozmawiać nie da, bo te same elementy mogą być jednocześnie konwencją i anty-konwencją, w zależności od tego, co dyskutant uzna za dominujące. Do łóżka z facetem idzie partnerka z dłuższymi włosami - no i można zinterpretować to na trylion sposobów, czyli albo paskudny stereotyp, bo femka bierze fiuta, podczas gdy butch żywi rodzinę, albo że nie, spierdalaj, jeśli Bening butch, to co druga matka po pięćdziesiątce jest butch, a tak w ogóle to odpierdolcie się od butch, chociaż w tym konkretnym przypadku, jeśli ktoś robi za alternatywę, to hipisiara Moore z tatuażami i ekożarciem. Para lesbijek i nagle pyta, ojciec, no nie, znowu - versus ale przecież to tylko pierdolenie, a z ojcem to ciekawość, trafił się facet, który stanowi przeciwwagę dla zasadnicznej, surowej matki, tyle, wio! Ilość stereotypów i znęcających się nad nimi dyskusji (patrz kwestie wizerunkowe) jest tak ogromna, że musi prowadzić do wykluczania się - stąd mój wniosek, że rozmawianie o filmie Cholodenko pod tym właśnie kątem jest zupełnie bezowocne. The Kids Are All Right lepi się od przezroczystego kefiru - jeśli nie przyjmiemy decyzji bohaterów, jeśli będziemy obserwować ich pod kątem płci tylko po to, by wcisnąć w jakąś matrycę, to wyjdzie chryja, bo film może być jednocześnie bardzo pro i bardzo anty, czyli zupełnie bez sensu. Tam jest taka scena, kiedy matki tłumaczą synowi, czemu ich ulubionym pornolem jest pornol gejowski. Moore, hipisiara, tłumaczy, że seksualność jest zaskakująca i płynna. I tego chyba powinniśmy się trzymać. Pod koniec Moore wrzeszczy Markowi Ruffalo do słuchawki, że jest lesbijką i aby się odpierdolił. Nie jest to jednak deklaracja typu jednak wolę kobiety, nie podobało mi się z tobą - widzę tu raczej oderwanie terminu od sztywnej, zacementowanej definicji (lesbijka - kobieta homoseksualna, zainteresowana tylko kobietami). Seks z facetem nie kruszy tożsamości les, bo jak można ukruszyć coś płynnego? "Lesbijka" zdaje się być określeniem pomocnicznym, "w przybliżeniu", nomen omen - "orientacyjnym". Seksualność ma różne wymiary, a seks różne formy, tożsamości budujemy z różnych klocków, niekoniecznie w bardzo spójne konstrukcje. Ludzie przyciągają się na wielu poziomach. Słowem: spierdalaj. Spierdalajcie, polityczne konteksty, stare debaty, odbijające się czkawką spory o dildo.

Ocena filmu: ciekawszy niż się wydaje, chociaż chyba najlepszą rzeczą, jaką dała Cholodenko światu, jest naćpana Patricia Clarkson w czarnej skórze (nie widziałam Laurel Canyon) (Patricia, jeśli to czytasz - #loveu!!) (nie lubię High Art).

3 komentarze:

  1. Patrycja + Mia :D Dwa pozytywy tego filmu :) Minus za "bo nawet lesbijka w końcu ulegnie facetowi" bleee...

    OdpowiedzUsuń
  2. vn, idziesz moze w pt do kina na ten film?

    OdpowiedzUsuń
  3. @ Orso - olać minus...

    @ pa, bazyli! - jakoś mnie nie ciągnie do drugiego seansu, mój partner portfel też jest na nie

    OdpowiedzUsuń