Ze Skins jest różnie: zdarzają się odcinki kiepskie, połowa bawi, ale nie jakoś bardzo, do samych opowieści przywiązują bohaterowie i odcinki-perełki. Trudno oceniać ten serial z dystansu: z daleka najciekawszą rzeczą wydaje się sama koncepcja, odpowiadająca zarówno za wzloty, jak i upadki, pomysł na przedsięwzięcie, które spróbuje uchwycić doświadczenie współczesnego nastolatka tu i teraz, czyniąca fundamentem realizacji współpracę młodszych i starszych. I najciekawsze jest to, że za siłę Blantów, najmocniejsze historie, autentyzm, fabularno-emocjonalne mięcho - odpowiadają często właśnie ci młodsi. Po pierwsze aktorzy, ponoć współtworzący swoje role. Po drugie scenarzyści, którzy na przestrzeni czterech serii zdążyli już wyrobić sobie wśród fanów własną markę. Georgia Lester, autorka mojego ulubionego odcinka komediowego, czyli Pandory, i najlepszej w serii czwartej Katie, jest tego przykładem: młode nazwisko (rocznik '88 czy coś) zapowiada świetny epizod i to się sprawdza, podobnie jak sprawdzali się Jack Thorne czy Ben Schiffer (a nie sprawdzał się młodszy z ojców serialu, wielbiciel absurdu, Jamie Brittain).
Mini ogrywa klasyczny schemat pt. Nie jest tak, jak myśleliście, ale robi to z mocą przynależną najlepszym odcinkom Skins. Wydobywa smutek z groteski. Przygląda się głupim, antypatycznym istotom, pokazuje różne racje, ale bez kapania lukrem. Mini nadal nie daje się lubić, w całym swoim nieszczęściu i rozpaczliwym klejeniu gęby pozostaje stworzeniem, od którego lepiej trzymać się z daleka. Blanty nie usprawiedliwiają, a jedynie przesuwają akcenty. Póki co piąty sezon wyraźnie kopie w sposobach budowania tożsamości - najpierw Rich ze swoim metalem, teraz Mini, która musi być najlepsza, perfekcyjna, doskonała. Ciekawa jest ta doskonałość, złożona z idealnego barbie-wyglądu, przez trzymanie faceta pod pantoflem i zaklęcia kochania, po utrzymywanie, że ma się doświadczenia seksualne gdzieś w połowie pomiędzy dziewictwem a tzw. puszczalstwem (w wieku lat szesnastu, na boga). Mini jest żałosną atrapą kobiety dorosłej, próbuje realizować w liceum model Idealnej Żony z wyższej klasy średniej, elegancja-srancja, akcje charytatywne, och i ach. Historia prowadzi do smutnych wniosków: im więcej sztucznych uśmiechów i sztucznej opalenizny, tym więcej pęknięć. Niby rzecz oczywista, ale finał przecież nie przynosi olśnienia ani katharsis - sądząc po zwiastunach kolejnego odcinka, dziewczę pozostaje w swoim zaklętym kole. Póki co trzecia generacja nie daje się lubić. I dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz