27 lutego 2012

Co z tym sexem

skoro nawet katolicy zaczęli pisać go przez "X"?
(Oczywiście my nie ukradłyśmy tego plakatu. Po prostu Emu ocaliła go przed ateistami, przygarniając do swojego włochatego, post-katolickiego serduszka).

25 lutego 2012

Witamy w pornoszopie


Pan reżyser Steve McQueen (zaiste, śmiałe nazwisko) mówi, że nakręcił Shame, bo chciał pokazać nago swojego kumpla Michaela Fassbendera. W sumie zrobił to już wcześniej, w Głodzie, ale teraz chodziło o kutasa, a nie wystające żebra. Nie banalizowałabym tej wypowiedzi. Wszędzie czytam, że ten film to nie porno, ale przecież ulepiono go z fetyszy. Okej, mówię za siebie. Jest tu aktor, który mi się podoba. Aktorka, która uświadomiła mi, że mogę lecieć na miłe dziewczyny. I miasto, które nigdy nie śpi: marzenie dzieciaka z małej miejscowości, które lubiło oglądać filmy. Wstyd ma chłodne, pedantycznie skomponowane kadry, ale swoim chłodem de facto flirtuje: poza niedostępnej, niedostępnego. To film piękny, wzniosły. Jak jego bohater. Jakuba Majmurka piękno Brandona złości, chciałby bohatera brzydszego. Też lubię brzydkich bohaterów, ale boskość tej akurat postaci wydaje mi się kluczem do Wstydu. Majmurek narzeka, że McQueen nie wygrywa dwuznaczności statusu Brandona, nie pokazuje Piekłoraju - z czym się oczywiście nie zgadzam. Może dlatego, że Fassbender mi się podoba. Czuję się wyróżniona przez McQueena.

Recenzje przypominają, że obejrzałam film o seksoholiku. Tymczasem ja mam wrażenie, że obejrzałam przede wszystkim film o niemożności bycia z. Może gdybym poszła do kina z nastawieniem, że nałóg, że coś tam, wyszłabym rozczarowana i zezłoszczona jak Żurawiecki - tyle że takich założeń nie miałam, nie patrzyłam na Brandona przez pryzmat seksu (chociaż uwaga o demonizacji tzw. "rozwiązłości" jest słuszna, ale moim zdaniem nie w kontekście tego filmu). To jest oczywiście obrazek o waleniu konia, w tym sensie, że Brandon, nawet jeśli jest z kimś, to równie dobrze mógłby pieprzyć hologram albo dmuchaną lalę. Ale nie przyszłoby mi do głowy, że jego problemy w interakcji z otoczeniem wynikają z seksu jako takiego. Brandon konsumuje, bo jest bogiem, bo może. Uprawia seks tak, jak je w knajpie i żyje w swoim paskudnie nowoczesnym, sterylnym mieszkaniu. Pierdoli tak, jak wpierdala. Nie może przespać się z koleżanką z pracy na tej samej zasadzie, na jakiej nie znosi obecności swojej młodszej siostrzyczki. Chaos, który przynosi ze sobą Sissy, bajzel, kolory, wilgoć - są tym, czego Brandon nie cierpi. Są ludzie, którzy potrafią brać i dawać. Brandon nie potrafi, o tym jest ten film.

Więc nie obchodzi mnie, jak często i jak z wieloma partnerami uprawia seks, bo czuję w jego oddechu domestos.

Pan Domestos dużo biega, ale przecież w domu czeka na niego prysznic. Może się spocić, ale wie, że zaraz po będzie mógł się umyć. Wszystko pod kontrolą. Jego siostra tej kontroli nie ma, włóczy się, nagabuje, uwiesza, płacze, histeryzuje. Pije mleko prosto z kartonu, potargana, dziecięca. Carey Mulligan ma w tym filmie bardzo białe ciało, tlenione włosy, blade blizny na rękach, i tylko włosy łonowe ciemne: lat może mieć równie dobrze dwadzieścia pięć jak i osiemnaście, jest nastolatką, rozerotyzowanym, szalonym dzieciakiem. Zostawia po sobie śmieci, szmaty fikuśne, futra jakieś. I jest emocjonalnym lepem, klei się, cieleśnie, psychicznie, nachodzi, przytula, szantażuje. A on chciałby mieć czysto i pozamiatane, bo mu się kurwa nie chce non stop latać z mopem.

Więc aby było przyjemnie, odhacza swoje fantazje, oczywiście sam. To nie jest robienie przypadkowych rzeczy z przypadkowymi ludźmi (okej, wyjątkiem może być panna podrywana przez szefa - ale przecież Brandon idzie z nią pod most, jako ten, który siedział cicho). Ja nie widzę tam interakcji, zresztą koleś ewidentnie źle się czuje w towarzystwie, jakby hałas i tłok miały dla niego tą tylko zaletę, że można w nich zniknąć (czyli jw).

Brandon pieprzy prostytutkę na szybie (podejrzał parę coś takiego dzień wcześniej), idzie do łóżka z dwiema laskami, wkłada palce w majtki panience przy barze, idzie do klubu dla samych facetów, do darkroomu. Ten darkroom jest zresztą, jak czytam, wielce kontrowersyjny. Majmurek twierdzi, że to obraz piekła (nie zauważyłam, po prostu światło przez moment było czerwone), więc i homofobia. Żurawiecki proponuje, by ktoś zerżnął Fassbendera - w sumie czemu nie. Ale nie rozumiem, po co tyle zamieszania, Brandon skrupulatnie zalicza sytuacje i miejsca, włazi w trójwymiarowego pornola, czemu miałby nie iść do darkroomu? No tak, soraski, przecież jest przyzwoitym heteroseksualnym facetem, jak wyjaśniono w napisach początkowych. Och i ach.

A przecież McQueen nie straszy seksem, tylko tytułowym wstydem: paniką wobec intymności, odrazą wobec bajzlu, niemożnością spojrzenia w oczy drugiemu człowiekowi (i nawet samemu sobie w lustrze). Kolejny argument za paleniem pressbooków. To chyba nawet nie jest tak, że Brandon nie lubi ludzi. Po prostu wkurwia go ich natarczywa obecność. Shame jest filmem o tym, że czasami po prostu tak wstydzisz się samego siebie, że nie możesz znieść cudzego spojrzenia. I to czasami może trwać non stop.

Na koniec Carey Mulligan, która chyba przybrała trochę na buzi, ale nie przestała być #japierdole:



i jeszcze (aby nie było do końca smutaśnie)



ps. Tytuł za Sobolewskim.

24 lutego 2012

Mój mózg post-katolicki

domaga się, oprócz odpowiedniej ilości włoskiej grozy, katolickiego glamouru. Czyli obłędnie dopieszczonych obrazków z muzeum, w którym knuje się wielce skomplikowane intrygi i szuka ekstazy w cieniu ociekających złotem krzyży i z błogosławieństwem na ustach. Neil Jordan w pierwszym sezonie Borgiów nie sprostał do końca moim oczekiwaniom fabularno-ideologicznym - ale wszystko wskazuje na to, że pierwszy sezon (wciąż ciekawy i tapetujący mi mózg pięknymi świętokradztwami) był jedynie poligonem doświadczalnym. A w każdym razie kampania promocyjna perfidnego Showtime obiecuje pierwszoplanowy wątek kobiecej przebiegłości (w cieniu ociekających złotem krzyży)



z motywem zdradzieckiego żyrandola



- a czemu żyrandole są zdradzieckie, wiemy wszyscy:



(i tak, oczywiście, mam bzika na punkcie Whitney).

Niech tylko karnawał wygra ze łzami i historią!

22 lutego 2012

Alo


którego uwielbiam i za którego dziękuję scenarzystom szóstego sezonu: że nie roznieśli go na kawałki tak, jak uczynili to z Mini i Franky, choć zapewne zrobią to w kolejnych odcinkach. Czuję, że tak będzie - tak jak czuję zielsko w swetrach poczciwego Alo. Czemu mieliby tego nie zrobić, skoro przespali sezon piąty i bombardują biednych widzów mydlaną tandetą tam, gdzie mydlana tandeta nic tylko krzywdzi. Drodzy scenarzyści: Franky była zajebista, bo chodziła w dziwnych ciuchach. Bo niby nieśmiała, ale przecież mówiła co myśli. Bo pod całym zeschizowanym tatałajstwem chowała to, co można nazwać nastoletnim rozsądkiem. Tak, związki zmieniają ludzi, czasem bardzo brzydko, ale czemu ta zmiana musi się - w takiej postaci! - objawiać obowiązkowym wylaszczeniem i głupią histerią? Jest sto innych sposobów, by pokazać, jak dziecko każe się za głupotę ciężarną tragicznymi konsekwencjami. A Mini? Czy ktoś nie dostrzegł, jak ciekawe jest jej wewnętrzne spięcie, konsekwentnie prowadzone przez cały poprzedni sezon? Wakacyjne temperatury popychają irytującą pannicę do czynów nieczystych - już bez wysiłku i bólu na twarzy. I niech nawet tak będzie, ale znowu: interesująca jest tajemnica, żadne sensacje jej już niepotrzebne. To co interesujące - jest w głowach. Tyle, że nie dla twórców. Już za chwilę poczujemy od Alo swąd wody kolońskiej; usłyszymy, że palenie to zło; że Rich jest zjebem i niech się, kurwa, uczesze. Bo niby czemu nie, Skins prędzej czy później sprowadza wszystko do zdrady. Kurwa kurwa mać.

20 lutego 2012

Kastracja





(Literatura na świecie, 12/1990)

Tyle ode mnie w temacie "queeru", który od dziś biorę w cudzysłów tak, jak to czyni JKM z tymi naszymi feminizmami.

19 lutego 2012

Mieszczański pilates,

zapracowany mąż, syn z ptasim gniazdem na głowie i Che nad łóżkiem, malec uzależniony od xboxa, lodówka, co się symbolicznie nie domyka; fajczenie na balkonie; masturbacja na podłodze, w zaciszu domowego kibla; ciasne kible publiczne, ze ścianami pobazgranymi przez Polaków, w których szanująca się mieszczka nie odda nawet kropli moczu; wino do mieszczańskiego obiadu; u polskiej dziwki - wódka; piszę dziwki, bo choć pani mieszczka współczuje, szanuje i nawet próbuje rozumieć, to jednak, zanim przyjdzie zazdrość, jest kolonizowanie ("brzydzi się mną", polskie, zza kadru); wódka, co błyskawicznie mąci we francuskiej głowie; uśmiechy, opowieści, tańce; laska, sikanie, cycki, gitara; Chyra z butelką; palce wyjęte z pizdy, oblizywane łapczywie, ale tak jakoś nadnaturalnie matowe; brak przyzwoitej Francji i jakże drugofalowa Sugestia Doświadczenia Lesbijskiego -



wysokie obcasy; drogie torebki; Krystyna Janda jako Krystyna Janda w roli Matki Polki; paryskie RMF Classic; owoce morza w luksusowej mieszczańskiej kuchni (nawiasem, zawsze mnie zastanawia, jak prawdziwi ludzie z klasą jedzą te wszystkie krewetki, małże, homary; ale ja nawet ryby jem palcami); polskie bloki, tyle, że francuskie; zachłanność rzeczy; Konsumpcjonizm; laska na dobranoc.

Więc pytam, czemu najnowszy film Szumowskiej nie jest tak zły, jak wynika z tego powyżej; dlaczego jest tak zły, że aż dobry? Może właśnie to mieszczaństwo boli, a filmy, które bolą, nie mogą być złe. Nawet, jeśli kłują mieszczaństwem, od którego kamera się nie może zdystansować, niczym oko, które nie może dojrzeć samo siebie. Taki to właśnie sponsoring.

PS. Albo zwyczajnie i po prostu, bo Juliette Binoche, która nie boi się być, jak to mówią, nieładna. Nawet, jeśli sinieje podczas masturbacji (w zaciszu domowego kibla).

2 lutego 2012

Jak zmieniałam orientację

Co naprawdę ta cholerna Miranda, znaczy się Cynthia Nixon, miała na myśli, mówiąc że
“I gave a speech recently, an empowerment speech to a gay audience, and it included the line ‘I’ve been straight and I’ve been gay, and gay is better.’ And they tried to get me to change it, because they said it implies that homosexuality can be a choice. And for me, it is a choice. I understand that for many people it’s not, but for me it’s a choice, and you don’t get to define my gayness for me. A certain section of our community is very concerned that it not be seen as a choice, because if it’s a choice, then we could opt out. I say it doesn’t matter if we flew here or we swam here, it matters that we are here and we are one group and let us stop trying to make a litmus test for who is considered gay and who is not.” Her face was red and her arms were waving. “As you can tell,” she said, “I am very annoyed about this issue. Why can’t it be a choice? Why is that any less legitimate? It seems we’re just ceding this point to bigots who are demanding it, and I don’t think that they should define the terms of the debate. I also feel like people think I was walking around in a cloud and didn’t realize I was gay, which I find really offensive. I find it offensive to me, but I also find it offensive to all the men I’ve been out with.”
?
Nie mam zielonego pojęcia (poza przeczuciem, że gdybyśmy usiadły przy piwie, to byśmy się dogadały). Faktem jest, że wygenerowała w sieci sporą dyskusję - jest ten wybór czy go nie ma? Ja osobiście nie wierzę w kontrolę nad tym, co głębiej; jestem podejrzliwa wobec tego, co we mnie siedzi, i wydawało mi się przez czas jakiś, że każdy, kto przeszedł przez coming out przed samym sobą, kto miał fazę totalnego zaprzeczenia i potrafił gapić się na jabłko, nie widząc go - ma tę nieufność do własnej samoświadomości wrytą w mózg. No ale tak nie jest i wydaje mi się, że np. spór o biseksualność, a już na pewno o wykraczanie poza binarną oś kobiecości i męskości, homo- i heteroseksualności, tu właśnie może mieć korzenie.

Nie będę się wypowiadać na temat pożądania Cynthii Nixon, ponieważ nie zamierzam stawać w jednym rzędzie z baranami, którzy dobrze wiedzą, co ktoś inny czuje i myśli. (Tak, heteroseksualni mężczyźni są znacznie bardziej wiarygodni w wyrokowaniu na temat seksualności kobiet nieheteroseksualnych niż one same). Jedyne, co mogę, to pisać o sobie. O tym, jak się zmieniałam, chociaż wcale o to nie prosiłam, nie starałam się, jeno oddychałam i z domu czasami wychodziłam.

Jak zauważyłam, że

jest sto razy ciekawszą opowieścią od bucerskiego Władcy pierścieni, bo ma Bilba, w którym odzywa się krew Tuków, a nie smutnych ziomali popierdalających na drugi kraniec kontynentu w imię ocalenia Porządku. Bilbo wybiegł z norki, zapominając chustki do nosa, tak sam dla siebie, czy to nie cudowne? (Chwalę się ostatnio, że wyrosłam z Władcy pierścieni i dorosłam do Doktora Who).

Jak polubiłam

(także w wydaniu futrzastym)

(bez cukru)

(z masą sera pleśniowego, którego niegdyś nie cierpiałam)

Jak zaczęły mnie kręcić czarnoskóre butche z ogolonymi głowami.
I krótkie włosy w ogóle.
Dziewczyny, które są ode mnie niższe - kiedyś nie do pomyślenia.
Delikatnie przegięci chłopcy - tym bardziej.
Charlotte Gainsbourg (czasami).
Ostry makijaż.
Włosy pod pachami przestały być synonimem paskudztwa (tu najpierw był film).
I masa innych rzeczy, o których się nie pisze w miejscach publicznych (chyba że jest to skórzane oparcie w nocnym pekaesie).

Analogicznie: zaczyna mi przeszkadzać zapach papierosów, nie jadam czekoladowych płatków, tuńczyka i pomarańczy.

Mamy w głowie mózgi, nie cement. Poza tym, jak pokazuje jeden z pierwszych filmów ze wspomnianą Gainsbourg, to znaczy The Cement Garden (nie pamiętam, czy ten motyw jest wzięty prosto ze skądinąd zajebistej powieści McEwana) - nawet cement czasem pęka (i lepiej, żeby nie śmierdziało spod niego trupem).

W odpowiedzi na skomlenie, że biseksualne jest niepewne i lepiej se rączek nie brudzić: macie rację, One zawsze wybierają nadzianego kolesia z dużą furą, a Oni bez wyjątku Matkę-Polkę-Bizneswoman w wielkich pantoflach.

Nic, tylko chlipać albo trollić. Chlipu-chlip!

PS. Notka jest rozrośniętym komciem, którego zaczęłam pisać na blogu u navairy, którego zresztą polecam z całego serducha. Drugie, trzecie i n-te dedykacje do odnalezienia przez zainteresowanych w samym tekście, z obietnicą, że przestanę być wkrótce taka monotematyczna.