22 lutego 2012

Alo


którego uwielbiam i za którego dziękuję scenarzystom szóstego sezonu: że nie roznieśli go na kawałki tak, jak uczynili to z Mini i Franky, choć zapewne zrobią to w kolejnych odcinkach. Czuję, że tak będzie - tak jak czuję zielsko w swetrach poczciwego Alo. Czemu mieliby tego nie zrobić, skoro przespali sezon piąty i bombardują biednych widzów mydlaną tandetą tam, gdzie mydlana tandeta nic tylko krzywdzi. Drodzy scenarzyści: Franky była zajebista, bo chodziła w dziwnych ciuchach. Bo niby nieśmiała, ale przecież mówiła co myśli. Bo pod całym zeschizowanym tatałajstwem chowała to, co można nazwać nastoletnim rozsądkiem. Tak, związki zmieniają ludzi, czasem bardzo brzydko, ale czemu ta zmiana musi się - w takiej postaci! - objawiać obowiązkowym wylaszczeniem i głupią histerią? Jest sto innych sposobów, by pokazać, jak dziecko każe się za głupotę ciężarną tragicznymi konsekwencjami. A Mini? Czy ktoś nie dostrzegł, jak ciekawe jest jej wewnętrzne spięcie, konsekwentnie prowadzone przez cały poprzedni sezon? Wakacyjne temperatury popychają irytującą pannicę do czynów nieczystych - już bez wysiłku i bólu na twarzy. I niech nawet tak będzie, ale znowu: interesująca jest tajemnica, żadne sensacje jej już niepotrzebne. To co interesujące - jest w głowach. Tyle, że nie dla twórców. Już za chwilę poczujemy od Alo swąd wody kolońskiej; usłyszymy, że palenie to zło; że Rich jest zjebem i niech się, kurwa, uczesze. Bo niby czemu nie, Skins prędzej czy później sprowadza wszystko do zdrady. Kurwa kurwa mać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz