11 maja 2012

Words I like: Dick, cock, cunt

(I dislike vagina, pussy, and penis).
Tyle wystarczyło, aby dodać Irę do zakładek podglądanych blogasków tumblropodobnych; jako propagatorka pizdy i przeciwniczka cipki (jest nas więcej, ale wciąż mało) musiałam się dać uwieść, zresztą później było jeszcze lepiej, Ira prosi grzecznie, aby go nie nazywać dudem, może być femme, transguy, genderqueer, fabulous, amazing, sexy, awesome - jak widzicie, wybór jest duży - ale nie żaden dude, spadać z dudem. Oczywiście to są jakieś tagi, nie bądźmy naiwni, ale większość z nas potrzebuje tagów, i fajnie jest czytać/oglądać ludzi, którzy tagują się tak różnie, kolorowo, rozciąga się przed tobą morze tożsamości, rozrasta drzewko z przymiotnikami, zaimkami i tak dalej. Oczywiście na takich stronach jak fuckyeahftms wyłania się jakiś kod podzielany przez większość, pre-everything, pre-t, pre-op, post-op, ale w sumie to naturalna sprawa, poza tym nie mam wrażenia, aby ta główna narracja przesłaniała bardzo bardzo różne odstępstwa od niej, przekrój twarzy jest tak różny, tak duży jest ruch tożsamościowy, ktoś ciągle czegoś szuka, rozdrapuje. Tumblrów rzecz jasna nie da się czytać notka po notce, więc raczej przeglądam i zatrzymuję się tam, gdzie ktoś się do mnie uśmiechnie, natomiast mam kilka spostrzeżeń typu, że np. w dyskursie około-ftmowym brakuje fallusa, jak już się jakiś pojawia, to na ogół należy do chłopaka rzeczonego dude'a/nie-dude'a, albo do koleżanki z sąsiedniego serwera, albo jest linkiem do sklepu z packerami, ale bez ciśnienia. Może coś przegapiłam, fallus pewnie nie wyszedł na zawsze, ale na spacer na pewno. (Przy czym chciałabym zaznaczyć, że nie chcę niczego wartościować, po prostu wydaje mi się to ciekawe).

Zdaję sobie sprawę, że za tymi ludźmi* stoją często duże dramy (ale za kim nie stoją?), ale jako osoba, która przez większość czasu wstydzi się wieszać swój własny krzywy ryjek na własnym super-chronionym facebooku dla zaufanych, czuję głęboki podziw wobec ludzi, którzy nie wstydzą się swoich twarzy, ciał, blizn, pokazują sterczące żebra i kości biodrowe, dziary**, zestawy typu włochate nogi plus łapki z pomalowanymi paznokciami (Ninia od razu złapała pokrewieństwo z Jude'em), tłuszcz, brak tłuszczu, majtaski w Hello Kitty i Star Warsy (słowem, wszystkie te fajne rzeczy, czego nie ma troszczący się o finanse służby zdrowia redaktor Lis), i mają odwagę wymagać od innych, by używali konkretnych zaimków. Wiem, że łatwo to rozwalić, wykazać, że Internet, że takie a takie konstruowanie tożsamości, że kultura słitfoci albo że pod spodem ogrom bólu, że to i siamto, ale bez przesady. Świadomość polityczna, walka o prawo do wkurwu i płaczu, duma z wystających żeber, duma włochatych nóg z pomalowanymi paznokciami, duma z brzusiów, duma z Hello Kitty i Star Warsowego fanbojstwa - po prostu nadzwyczajnie poprawia mi humor, nawet jeśli nie zawsze proporcje między prajdem a szejmem wynoszą 100:0. A może właśnie szczególnie wtedy, kiedy widzisz pracę nad kategoriami, nad samym sobą, wywalczanie sobie wolności, wielki fak pokazany smutnym bucom, którzy uważają, że chłopak i dziewczyna..., a Doktor jest dla dzieci. Ta masa opowieści, masa ciał, głosów, zmian.

* #ciludzie, brzydki tag. przepraszam!
** oczywiście dziarowy coming out sezonu zaliczyła ostatnio doktor O'Hara, ale to temat na inną notkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz