6 grudnia 2011

Pollyanna umiera zbyt ładnie


Na dwutygodniku ukazała się ostra recenzja Restless pióra Jakuba Sochy, która ustawiła mi trochę w głowie jeśli chodzi o moje własne przemyślenia na temat tego filmu - filmu, który bardzo trudno polubić, a w każdym razie mam wrażenie, że można albo odrzucić, albo mieć kłopot.

No więc ja mam trochę na odwrót niż Socha, to znaczy mnie akurat rajcuje kostnica i Halloween, włóczenie po cmentarzach, pogrzebach i cięte dialogi, i oczywiście Mia Wasikowska z uśmiechem od ucha do ucha. Zabawa i groza: ten kontrast dokucza, irytuje, i właśnie dlatego szkoda, że van Sant z niego rezygnuje. Że nie pozwala swoim bohaterom zmierzać się w tym tonie z bólem (i służbą zdrowia).

Zdążyłam uwierzyć w umierającą Pollyannę, kiedy ktoś postukał tłustym paluchem wrednego kapitalisty w scenariusz i przypomniał, że to jednak projekt z serii komercyjnego Gusa, więc stary, zawracaj. I tu rzeczywiście film robi się obrzydliwie słodki, tym gorszy, iż przekreślający pierwsze czterdzieści czy ileś tam minut. Makabra porasta lukrem. Pollyanna umiera jak suchotnicy z klasycznego tekstu Susan Sontag. Jest mi niedobrze.

Ja chcę powrotu spedalonych słoni!

1 komentarz: