16 lipca 2011

Zdrada Niny



Ten wzrok prześladuje mnie od lat; kadr-piętno wypalone na zwojach. Huma Rojo mówi, że zobaczą się później. Chwilę wcześniej Agrado, serce na dłoni, mistrzyni dyskretnych lodów, a jednak papla straszliwa, wyjawia Manueli, że oto Nina, dziewczyna Humy, skądinąd problematyczna ćpunka, rzuciła Barcelonę i Humę dla jakichś bardzo tradycyjnych terenów wiejskich (bttw) i prowincjonalnego męża, i nawet jakieś tłuste, brzydkie, jak mówi Agrado, dziecko urodziła, nie to co nasz maleńki, cudownie ozdrowiały Esteban. Spojrzenie Humy mrozi krew w żyłach. To ostatnie ujęcie Wszystko o mojej matce, potem jest tylko słynna dedykacja dedykacja: Dla Bette Davis, Geny Rowlands, Romy Schneider. Aktorkom grającym aktorki. Kobietom, które grają. Mężczyznom, którzy grają i stają się kobietami. Ludziom, którzy chcą być matkami. Mojej matce.

Chciałabym uniknąć zbytniego nawarstwienia emo, ale nie wiem czy się uda. Ale może jak napiszę to wszystko tutaj, to już potem nie będę musiała się powtarzać, wystarczy kopiuj-wklej linka, a naprawdę mam dość tłuczenia głową w beton, ostatnio zaliczyłam łubudu o chodnik i następne uderzenie może się skończyć źle, a tyle życia przede mną.

Czemu Nina zdradziła i czemu tak boli mnie wzrok Humy Rojo? Humy Rojo, porzuconej aktorki, którą gra moja ulubiona z kobiet Almodóvara, Marisa Paredes (co chyba dobrze pokazuje moje rozdarcie względem filmów Hiszpana; najbardziej lubię lata osiemdziesiąte, brzydkie, brudne, gdzie Paredes pojawia się na drugim planie w Pośród ciemności jako zakonnica na kwasie; jednak to Wszystko o mojej matce jest moim osobistym numerem jeden, i jednym z kilku numerów jeden wszech czasów; ach, i jeszcze Wysokie obcasy mnie kopią, wczesne dziewięćdziesiąte...). Zestaw porzucenie plus Marisa Paredes (Almodóvar mówi o niej, że jest kwintesencją Aktorki, w duchu Geny Rowlands właśnie - patrz scena śmierci pierwszego Estebana, cytat z Premiery Cassavetesa). Okej. Ale co jeszcze?

Czemu Nina zdradziła?

Ach, te kobiece szatnie, teatr, ćpanie, choroby, paplanina Agrado! Nina wyjeżdża z Barcelony, bardzo tradycyjne tereny wiejskie (bttw), mąż, dziecko. Wraca na łono systemu.

Tak to widzę. Kiedy kobieta rzuca kobietę dla innej kobiety, albo mężczyznę dla innego mężczyzny, to nie jest rozpatrywane w kategoriach płciowych. Wtedy mówi się o innych sprawach. Np. materialnych albo psychologicznych, co za suka, zostawiła biednego kulturoznawcę dla krawaciarza z limuzyną czy pizda jebana, tego pracowitego, przyzwoitego faceta co tak zapierdala w korpo dla jakiegoś punka z wszami i kulturoznawczym kutasem. Ale jak kobieta rzuci mężczyznę dla kobiety lub kobietę dla mężczyzny, BUM rozlega się gdzie indziej. Mamy znienawidzony Heteroświat (z którego się niby wychodzi lub wchodzi). Wszystko oklejone etykietkami.

Jak miałam siedemnaście lat, odejście Niny odczytywałam w kontekście zdrady na rzecz faceta, to jasne. Musiałam odrobić kilka lekcji, by odkryć, że tam wcale nie chodzi o faceta, a o to, co ów facet symbolizuje: bezpieczeństwo, płodność w standardzie i tym podobne zjawiska. Co się oczywiście z rzeczywistością mniej lub bardziej rozjeżdża. Ale żyjemy w takim a nie innym społeczeństwie, dostaliśmy w dzieciństwie pewien pakiet przekonań i nawet jeśli nasze doświadczenia je obalają, to raz, że jednak sporo ludzi na ulicach w naszych domach w te rzeczy wierzy, a co więcej, jakaś część w nas też się nie wyleczyła, bo wyleczyć zupełnie z dziecięcej wiary w Piekło to potrafi chyba tylko lobotomia. Trochę rzecz jasna upraszczam, ale wiecie, o co chodzi: przemoc symboliczna ITP.

Można się temu oprzeć (lub przynajmniej nabrać takiego przekonania) - najlepiej na pozycji skrajnej. Budując opozycję twardą, ściśle zdefiniowaną. Homo przeciw Hetero. Wtedy wszystko jest jasne (nawet, jeśli boli). Gorzej, jeśli ktoś te opozycje zaczyna podkopywać (lekceważenie homoseksualności i różne popkulturowe schematy też mocno namieszały).

Tak czytam niechęć do Niezdecydowanych. Niezdecydowani to ci, których najczęściej można spotkać na innejstronie w rubryczce Nie lubię kobiet, które.../Nie lubię mężczyzn, którzy.
Czy jestem bifobem? Może i jestem... Czuję głęboką niechęć do osób biseksualnych i to nie na bazie stereotypowych przesłanek, kultu bi-fuj wśród osób homoseksualnych, albo czegokolwiek innego, a na bazie własnych doświadczeń - ile ich poznałem na tylu się zawiodłem. Rozumiem, jedna czy dwie osoby, ale było ich jednak znacznie więcej, zarówno dziewczyn jak i chłopaków. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności - każda ta osoba cechowała się obłudą, konformizmem i kłamliwością.
Ja uważam, że albo "coś jest gorące albo zimne". Tak samo jest z orientacją. Albo ktoś jest homo, albo hetero. Ja także nie chciałbym być w związku z osobą biseksualną, właśnie z tego powodu

nie chciałbym, żeby mój chłopak oglądał się za dziewczynami (za chłopakami i owszem), a już sobie nie wyobrażam jak mógłby się masturbować oglądając dziewczyny w necie... :///
(więcej TUTAJ)

Ja to rozumiem, serio. Swoją lesbijską tożsamość spłukałam w kiblu, bo mi zawadzała, ale to nie jest tak, że nie czuję zakłopotania, tłumacząc jakiemuś palantowi, którego lubię (lubię niestety zbyt wielu palantów), że NIE, NIE JESTEM HETERO, NIE NAWRÓCIŁAM SIĘ, NIC Z TYCH RZECZY. Znam to zamknięte koło tłumaczeń. Znam strach. Znam wstyd. Tyle że wstyd przecieka przez beton; marginalizowanie, lżenie z osób niehetero-i-niehomo (bi, omni, pan, pierdol się... ach, to wszystko zależy od ilości transów w sąsiedztwie!), bo się kiedyś trafiło na jakiegoś buca/buckę, działa jak nawóz dla Wstydu, a Wstyd jest, jak wiadomo, nawozem dla Traumy.

Po latach (och, ach) zauważam to, czego nie widziałam jako przerażona siedemnastolatka: gdyby czytać ostatnią minutę Wszystko o mojej matce przez pryzmat opozycji kobieta-mężczyzna, to nie byłby genialny film, tylko gówno, ścierwo jakieś, wydmuszka, kabaret, podział świata na dobrych i złych, normalnych i wykluczonych, z granicą jak spod chirurgicznego skalpela. Zupełnie nieżyciowo. Tymczasem Almodóvar jest, w całej swej przepięknej jaskrawości - życiowy, życiowy na równi z innym ukochanym przeze mnie wariatem, Mike'em Leigh. Oni obaj się śmieją i pozwalają się śmiać - ale pozostają blisko ziemi. Scena w garderobie, gdzie po happy endzie z maleńkim Estebanem następuje ten subtelny twist w postaci spojrzenia Humy - boli, ale głęboko, po cichu, a nie jak czystym nożem nacięty palec. Tam nie chodzi ani o faceta, ani o brzydkie (jak mówi Agrado) dziecko. Nie o faceta i nie o dziecko samych w sobie. Tylko o wstyd. I wiele innych.

Do napisania.

1 komentarz:

  1. Szukajac blogowych recenzji filmów Almodavara trafiłem tu...i bradzo sie ciesze. Interesujaco napisane. Bede wpadał cześciej :-)

    OdpowiedzUsuń