24 czerwca 2011

Jet lag

Wracam po wielu tygodniach nie-bycia, kiedy zegarek i żołądek pracowały inaczej. Nie, nie była to podróż, wprost przeciwnie, siedzenie w miejscu, bieganie wytartymi ścieżkami, dzień w dzień, to samo, ta sama pozycja, te same krzesła, te same stoliki, dzień zaplanowany co do minuty. A teraz mam nagle dużo czasu, który muszę jakoś spożytkować, ale nikt mi nie narzuca kolejności, rytmu, i nie wiem, gdzie się podziać. Bardzo chciałabym poczytać i nie mogę, koncentracja się sypie, albo zasypiam, albo podrywam z kanapy, by krążyć po pokoju ze słuchawkami w uszach.

I tak się złożyło, że ze stosu nowych książek, prezentów i nabytków antykwariatowych, które czekały, och, jak czekały!, i czekają wciąż, kurząc się tuż obok, o, tutaj, na wyciągnięcie ręki - wyciągnęłam powieść, którą czytałam już wcześniej, Martwą Europę Christosa Tsiolkasa. Kupiłam własny egzemplarz, by stała na półce, więc mogłam ją teraz godnie wymiętosić, za pierwszym razem czytałam z książki kolegi, więc szacunek i powaga, teraz nie miałam hamulców, a to jest takie wydanie, które wręcz się prosi o miętoszenie i to wcale nie z powodu okładki


ale formatu połączonego z broszurowym papierem, i prostotą strony graficznej, niemodnym, standardowym Garamondem, który widuję na ogół w wordzie... Plus dla wydawnictwa za klej umożliwiający taką zabawę.

Czytałam teraz tylko rozdziały poświęcone Isaacowi, Australijczykowi greckiego pochodzenia, który włóczy się z plecakiem po Europie, patrzy, słucha i pierdoli, Ateny, grecka prowincja, Wenecja, Praga, Berlin, Paryż, Cambridge, Londyn, wspomnienia. I mimo częstych egzaltacji stylu - to jest zajebiście dobra powieść. Są tu fabularne, głównie flashbackowe mielizny, ale po lekturze pozostaje w głowie ten rodzaj przykrego osadu, który bardzo lubię, poczucie, że gdzieś pomiędzy wywrotkami pan skryba trafił w dychę. Isaac jest fotografem i to widać w opisie, wyczuleniu na detal, Tsiolkas bardzo ładne opisuje mury, chodniki, deszcz, rzygi i gówno, ludzkie twarze, Isaac patrzy, szukając obrazów do zdjęcia, i potem patrzy przez te zdjęcia, i chyba zbyt dużo nie zdradzę, pisząc, że odnajduje na nich zupełnie coś innego. Fotografie śmierdzą Barthes'em, cuchną śmiercią i popierdoleniem czasoprzestrzeni; Isaaca fascynują blaknące graffiti i wszelkiej maści odpady, chociaż właściwie wszystko w tej powieści jest odpadem, Europa jest ulepiona z odpadów, ze śmieci, resztek mitologii, wykluczonych-i-wykluczających, kulturowo, ekonomicznie, religijnie, pełny zestaw, bierzcie i jedzcie z tego wszyscy. Polityczna gadka non-stop, w czym ja się akurat zajebiście dobrze odnajduję, bo od dziecka dostawałam przekaz, że wszystko jest ideologiczne, a obiad bez politycznej paplaniny dorosłych był obiadem niepełnym (coś jak kotlet bez surówki), więc bohaterowie Martwej Europy, bez ustanku kipiący wkurwem na historię, rządy przeszłe i minione, są moimi braćmi i moimi siostrami. A wszystko to śmierdzi i jest niesamowicie cielesne, i nie chodzi mi tylko o seks, którego nie brakuje (Isaac jest ciotą, radośnie uwikłanym w różne wesołe płynności, i duża część akcji koncentruje się wokół jego kutasa), ale w ogóle, zmęczenie, skurcze żołądka, woń deszczu czy potu, w ogóle bardzo dużo tu zapachów (patrz: okres ślicznej dziewczyny z pociągu), i można tak bez końca. Prawdziwy kocioł. Wszystko się łączy ze wszystkim i może dlatego mi się ta wściekłość, ten wrzask rozczarowania podoba: poczucie uwikłania w historię, nawet w najbardziej intymnych momentach, jest obezwładniające.

Zrobiło mi się smutno. Przez ostatnie sto stron słuchałam


i chociaż wiem, że to może być trochę tendencyjne, przyznam się, bo czemu, kurwa, nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz