17 kwietnia 2011

Stacji F/X lęki kastracyjne

W uniwersum Ryana Murphy'ego te tematy pojawiały się już wcześniej, chyba Bez skazy miało wątek rozpisany na cały sezon; ze skruchą wyznaję, że serial dopiero przede mną, ale informacja pochodzi z zaufanego źródła. Za resztę mogę już poświadczyć: wizerunki, wyobrażenia, cierpienie na niedoskonałość, gry cielesne, gry genderowe, rozkminy na temat powierzchowności, powierzchowność zakryta, nieosiągalne normy... czyli wszystko, co tygryski lubią najbardziej.
F/X nie chciało Pretty/Handsome, więc skończyło się na pilocie. Nie lubię pilotów; nudzą mnie; na ogół wciągam się w serial po trzech, czterech odcinkach, co skutkuje tym, że nawet do swoich ulubionych, takich jak ostatnio Carnivale, podchodzić musiałam dwa razy. Pretty/Handsome, napisany przez Murphy'ego i jego partnera po piórze i w produkcji Brada Falchuka, bardzo dobrze się broni - rzuca garść intrygujących wątków, niegłupio skonstruowanych postaci i każe czekać widzowi na to, co dalej. Tym bardziej więc szkoda, że dalej nie będzie.
Bob Fitzpayne jest dobrze urządzoną w życiu ginekologiem, mężem, ojcem i kobietą, przy czym kobieta jest mocno tłamszona przez ojca, jeszcze bardziej przez męża, a i ginekolog sprawia problemy (podobnie jak gramatyka w tym zdaniu). Bardzo mi się podoba ta figura ginekologa, tym bardziej, że to biznes rodzinny, tradycja itd. Paradoksalnie, w waginach obcych kobiet pleni się fiutocentryzm złośliwy, któremu Fitzpayne na razie nie ma siły stawić czoła.



Fitzpayne ma żonę, którą chyba nieprzypadkowo gra tradycyjnie smutaśna Carrie-Anne Moss, jedna z tych kobiet, które znacznie lepiej wyglądają w męskich szmatach niż kolorowych sukienkach (por. dziurawe swetry w Matrixie z imidżem w takich filmach jak Fido czyChumscrubber).




Bob ma też kumpla od tenisa, którego gra Mike O'Malley, tata Kurta z Glee, tu w wersji o wiele mniej sympatycznej, męskiej że olala, co oznacza oczywiście polowanie na lwy i lęki kastracyjne.


Najwięcej mojej sympatii zyskał piekielnie bystry synek Fitzpayne'ów (grammar error again), który bardzo chce umawiać się ze starszymi dziewczynami, a że ma lat dziesięć, wykorzystuje futerko do halloweenowego kostiumu wilkołaka, aby zmajstrować sobie na randkę owłosienie piętnastolatka. Fantastyczna sprawa.



No i w końcu Mario Wallace, k/m grany przez Dot Jones, trenerkę Beiste z Glee, co jest o tyle zabawne, że gdy po raz pierwszy trenerka Beiste się pojawiła, pomyślałam, że ani chybi, a będzie wątek m/ki. W każdym razie bardzo sympatyczna postać, i chyba sygnalizuje znacznie więcej problemów dotykających transfacetów niż notka w wikipedii, chociaż nie wiem, co Błażej Warkocki powiedziałby na kwestię, że Wallace'owi nie jest potrzebny fiut, aby być facetem. Powinnam teraz napisać jeszcze o dziewczynie Wallace'a, ale nie chcę zabierać nikomu całej przyjemności płynącej z maleńkich twistów rozsianych po całym odcinku.


W każdym razie osią fabuły jest szalejący fiutocentryzm, definiowanie męskości, utwierdzanie wizerunku, siły itp., itd., pokazywanie siusiaków ze strony Mężczyzn i opieka Kobiet nad tym, by siusiaki były dostatecznie zaprezentowane. Czyli temat aktualny i chwytliwy, tym bardziej że forma sprawdzona, drama i groteska w bardzo ładnych proporcjach... Po obejrzeniu trwającego godzinę coś odcinka zrobiło mi się w głowie duże szkoda - nie tylko polityczne.
SZKODA.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz