Zbieram się do napisania o tym filmie od wczoraj i nie potrafię. To trochę jak machanie czytelnikom przed oczami majtaskami wyciągniętymi z kosza na brudy. Zbyt intymne - i nie przystoi.
Problem bierze się ze sposobu, w jaki piszemy o kinie. W sensie: aktorstwo, scenariusz, zdjęcia, muzyka. Bo w takim przypadku mogę głównie marudzić. Bo to, co najważniejsze, w sensie tekst, zostało zjebane tuż ponad podstawą. To znaczy nikt nie przyszedł do pana reżysera i nie powiedział: to wypierdolić, to i tamto także.
Ale po kolei.
Kuba Gierszał daje czadu swoim nie-dawaniem czadu, daje czadu w swoim zamknięciu, czasami nadekspresji, ale głównie nie-byciem, patrzeniem, mamrotaniem. Ciało ma blade i jakieś takie nieprzyjemne, mam wrażenie, jakbym patrzyła na wielki posąg z gumy. Niepotrzebnie farbowali mu włosy i prostowali grzywkę: potrzebne to komu?
To pytanie zresztą można zadać całemu mrowiu za plecami głównego bohatera. Po co rodzice tacy nadziani, skoro każdy awanturować się może: zapewniłem ci wszystko, a tobie się w dupie przewraca? masz lepiej niż ja, a tu takie humory. Od górnika po stoczniowca. Jak kraj długi i szeroki. Po co ta nadmierna estetyzacja, te rezydencje, Ukrainki, limuzyny? Tu potrzebna była zwyczajna rodzina, z gadżetami przezroczystymi, bo przecież nieistotnymi. Sala samobójców nie jest filmem o emo; nie jest też pokoleniowym manifestem. Jest filmem o cierpieniu, o egzystencjalnym pierdolniku, który bierze się znikąd, przychodzi, łapie za gardło, sprawia, że z całego Donniego Darko pamiętasz tylko
And I find it kind of funny
I find it kind of sad
The dreams in which I’m dying are the best I’ve ever had
a nie że był tam Królik Frank, smerfy i podróże w czasie.
Podobnie niepotrzebna jest ta cała - tendencyjnie uruchamiająca wiele zbędnych kontekstów - stylizacja, prywatne szkoły i w końcu to nieszczęsne wirtualne gówno, przez które film grzęźnie na emocjonalnej mieliźnie, a pięciominutowe sceny w MU-like świecie wprowadzają mój mózg w stan uśpienia. Bez wątku sieciowej gierki film byłby lepszy sto razy; bo o ile ryjokniga wielce ok (200 komciów - to robi wrażenie!), podobnie filmiki z serduszkami, to sama animacja naprawdę po chuja. Po chuja, bo przecież tyle tam materiału na znakomity (!) film. Rodzice plus szkoła plus wspomniany pierdolnik. Kino podejmujące tematykę coming outu gówniarzy rzadko kiedy mnie przekonuje. Tytuły, które oglądam, czując synchro, a nie zażenowanie, mogłabym liczyć na palcach. Beautiful Thing np. Albo C.R.A.Z.Y. Ostatnio - Zabiłem moją matkę. I jeszcze parę. Niewiele. Sala samobójców niby bazuje na stereotypach. Ale, kurwa, nie. Bo to jest wszystko prawdziwe. Nawiedziły mnie flashbacki. Tak natrętne, że chodzą za mną od wczoraj. Nie myślałam, że mam jakąś traumę związaną z panienkami, które wyciągają języki i dają sobie buzi, tak dla jaj, ojejku, jak lesbijki - a przecież w kinie zamknęłam oczy, zasłoniłam rękami uszy. Paranoja, w którą wkręca się Dominik, wywołała ciary. Uciec, jak najszybciej, teraz, zaraz, na zawsze. Nawrzeszczeć, wkurwić, odwrócić uwagę.
W dupie się poprzewracało. Jakaś moda na to gejostwo?
Na podstawie tej - jakże ojcowskiej! - kwestii można by mówić o wielu problemach przedstawionych w Sali samobójców. Tyle zostało powiedziane. Wszystkiemu można zaprzeczyć. Czasami wydaje się, że dotarliśmy do ściany. Awantury z rodzicami bardzo przekonujące. Rodzina przeżarta strachem, nieufnością jak nowotworem zdiagnozowanym w ostatnim stadium. Tu film trafia w sedno. Wbija szpilę. Przypomina najmroczniejsze, krwawe nastoletnie fantazje.
Wyszłam z kina przygnębiona. Więc to chyba nie może być zły film, chociaż jest dziurawy, przegięty, przeestetyzowany, nachalny tam, gdzie wystarczyło wyrzucić poza kadr kilka szpanerskich gadżetów.
Ładnych foć nie ma, więc może znowu Donnie
i oczywiście
Mimo wszystko mnie zachęciłaś.
OdpowiedzUsuńfilm nie musi byc dobry, aby byc wartym zobaczenia ;) wprost przeciwnie; filmy zjebane tez sie powinno ogladac, pod warunkiem, ze owe zjebanie jest ciekawe :D
OdpowiedzUsuń