19 marca 2012

U Pana Boga za piecem. Not.

Tak tylko przypominam, że za trzy tygodnie startuje czwarty sezon najlepszego serialu, jaki obecnie oglądam na bieżąco i jeden z najlepszych, jakie oglądałam w ogóle; serialu, o którym nie piszę na okrągło tylko dlatego, że dobrze pisze się na wkurwie, a nie na miłości. Ogarniają mnie czułość i smutek, kiedy powtarzam stare odcinki; przez bite trzy sezony scenarzyści zafundowali mi tylko jedną postać, której dałabym w ryj (pojawia się w drugim sezonie, dużo rozmawia przez telefon i łamie komuś serce) i tylko jedna postać z głównej obsady jest mi obojętna (bo ładni mężowie to jednak nie jest moja działka). Resztę traktuję jak najlepszych przyjaciół. Czasami chcę im się rzucić na szyję - kiedy indziej pochlipuję, tak sobie dopierdalają.

Ten poziom czułości wzbudza u mnie ostatnio tylko Doktor, ten kosmita chory na dobroć, chory na ludzi, histerycznie szukający kontaktu z Innym - nawet, jeśli Inny ma postać skrzeczącej solniczki na kółkach i odpowiada za zagładę jego rasy. Być może jest to jedyne dobre towarzystwo dla Jackie, współczesnej siostry miłosierdzia, matki, żony, przyjaciółki, kochanki, mentorki i ćpunki, mistrzyni życiowego blefu i najbardziej pożądanej dupy na urazówce Wszystkich Świętych. Jackie jest groźna jak Dalek i wszystkie kobiety z mojej rodziny razem wzięte - i myślę, że jej najlepsza przyjaciółka, doktor O'Hara, zgodziłaby się ze mną przynajmniej co do tego pierwszego (bo jest Angielką, a ja anglofilką, przynajmniej wobec tych nóg). Warto oglądać Siostrę Jackie dla cudownie pokomplikowanych i bardzo subtelnie rozpisanych relacji międzyludzkich - a jeśli komuś to nie wystarcza, to przecież są jeszcze intrygi miłosne (ach, tych jest bez liku), toaletowe (specjalność Zoey, niezwykłej istoty, która przedefiniowała znaczenie pielęgniarskiego fartucha) i kościelne (wielbiciele katolickich gadżetów będą usatysfakcjonowani):


I jeszcze jedno: Nurse Jackie jest serialem nieprawdopodobnie feministycznym. Nie chodzi mi oczywiście o feminizm dziewczyn ze spluwami, a czterdziestolatki w szpitalnych dresach, które budzą pożądanie u młodszych facetów; seksualność, której nie trzeba etykietkować; męskie skrypty obsadzone kobietami. Ale to już inna notka, którą napiszę innym razem.

Trajla sezonu czwartego, który wrzucam dla Nini (River Song ostrzega przed spoilerami wszystkich trzech sezonów, więc to tylko dla wtajemniczonych):

10 komentarzy:

  1. No ale czemu Momo's gone, hę?

    OdpowiedzUsuń
  2. krytyka służby zdrowia

    OdpowiedzUsuń
  3. no przecież zwolnili go, bo był za drogi. słowem, straciliśmy ślicznotę przez cięcia budżetowe

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach tak, był "dwa razy droższy" niż ten drugi przystojniacha, rzeczywiście. Natomiast sama Jackie tak mnie trochę jakby wkurwia, ale zapewne tak właśnie ma być, że się lubi bardziej te wszystkie drugoplanowe osoby.

    OdpowiedzUsuń
  5. oczywiście że tak, przecież ona jest suką i chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości; zajebistość tego serialu polega na tym, że jest jednocześnie siostrą miłosierdzia. kocha i ćpa (i nawet przez długi czas udawało jej się to jako-tako skleić i pogodzić). opiekuje się (przecież nie zasuwa z jęzorem na wierzchu sama dla siebie) - a jednocześnie opieki potrzebuje (bez O'Hary ani rusz; coraz większą troskę wykazuje też Zoey). dla mnie to jest jedna z lepszych rzeczy o rodzinie i miłości, jakie się w telewizji kiedykolwiek przydarzyły; Six Feet Under (jako serial "dramatyczny" - poważniejszy zarówno w tonie, jak i wymiarze, hmmm, czasowym) nawet nie zbliżyło się do tego stopnia komplikacji relacji "rodzinnych" (swoją drogą, muszę sięgnąć po Big Love HBO w wolnej chwili; to o mormonach...). nałóg i egoizm Jackie tkwią w paradoksalnym uścisku z jej zapierdalaniem na rzecz kogoś tam (rodziny, pacjentów), tego się nie da rozdzielić. więc masz matkę z wywieszonym jęzorem, która kłamie przez 24h, a jednocześnie otoczona jest niesamowitą miłością; ze strony męża, Eddiego, dzieci (które wyczuwają jej wewnętrzny dygot), O'Hary (też emocjonalnie raczej "nieustabilizowanej", jak mawia Kościół - "nieuporządkowanej":), Zoey (ach, ten głód autorytetów) itd. no i ja mam tak, że ją lubię i ledwo znoszę jednocześnie....

    OdpowiedzUsuń
  6. First of all odcineczki są dla mnie za krótkie i nie-chce-mi-się-już-czekać-do-8-kwietnia. Poza tym mam podobnie do Ciebie, z jednej strony uwielbiam ją za [spojlery, ha!] spuszczanie ludzkich uch w kiblu, za wysyłanie głupiej dziuni, co się wstydzi insektów, kilku opakowań z wielkim napisem "Wszy" czy za pomoc pielęgniarzowi, który się nieco skończył w pracy, a którego przecież nawet nie lubi, z drugiej natomiast mam ochotę jej przywalić za ostatnią scenę II sezonu, za obcesowe odnoszenie się do O'Hary (którą lubię, rzecz jasna} i za gnojenie Zoey (którą też lubię, rzecz jasna], nawet za romans z Edim jej tak nie nie lubię jak za tą resztę właśnie, bo romans normalna rzecz, się przydarza najlepszym. A najbardziej nie rozumiem jednego: dlaczego Ci, co na nią tak lecą, tak na nią lecą? Bo ja nie lecę wcale i znam szereg osób, które też na nią nie lecą, no a mąż przystojny taki na nią leci i Edi trochę niegrzeczny na motorze też na nią leci. I czemu tak, czemu?

    OdpowiedzUsuń
  7. BO TAK. i to jest w tym serialu piękne; że kobietą, za którą niemal wszyscy się uganiają, jest wycieńczona czterdziestolatka w adidasach, a nie jej długonoga koleżanka z brytyjskim akcentem. nie zrozum mnie źle, ja chcę zostać niewolnicą O'Hary (czwarty sezon chyba będzie stwarzał możliwości zatrudnienia :D), natomiast zachwyca mnie sposób, w jaki pokazano, że tą osobą, która "wszystkich" nakręca, nie musi być żadna piękność; to nawet nie musi być charyzma (wszak O'Hara też niebagatelną posiada); to jest jakieś perfidne, niezdecydowane coś, od czego ponadprzeciętna liczba ludzi w okolicy dostaje niezdrowego pierdolca. a te adidasy są wybitnie feministyczne i tak sobie myślę, że jeszcze w najbliższym czasie jakąś notkę o Jackie napiszę, ale nie teraz, bo wyjeżdżam. w każdym razie cieszę się, że jest nas więcej, czekających-do-8-kwietnia (czy raczej 15, bo nadrobienie fajki i kilku fucków z "ocenzurowanego" pre-aira nie do końca się liczy...)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie rozumiem Cię źle przecież, skądże znowu, Twoja argumentacja (vide: "BO TAK") w zupełności mi wystarcza, natomiast ja się najnormalniej dziwię, że tak właśnie działają te adidasy, fartuch i ogólny stajl a la 40-letnia, zmęczona życiem lesba (łamane przez) mother of two. Mnie się taki stan rzeczy nawet podoba, że taki nieoczywisty, ino po prostu jest mało prawdopodobny tak w ogóle, w życiu, a nie tam u nich w szpitalu (ach, uwielbiam sobie myśleć, że oni tam wszyscy naprawdę są i sobie mają te swoje światy, z tego właśnie powodu chcę tam kiedyś polecieć). Oczywiście brakuje mi też tego, żeby O'Hara była etatową lesbą ze swoimi lesbijskimi troskami, ach.

    OdpowiedzUsuń
  9. najwidoczniej działają ;) i osobiście uważam to nie tylko za prawdopodobne, ale i ważne - jako obserwacja bardzo rzadko przez popkulturę przedstawiana. w każdym razie mi akurat składało się na ogół tak zawsze tak, że jak była jakaś grupa znajomych, to najpopularniejszą laską była jakaś tam, tą, która mnie kręciła, jakaś inna, a tą, która miała najlepsze proporcje, najgustowniejsze ciuchy i wogle, jakaś jeszcze inna; niezbadane są wyroki hormonów! dla mnie wątek rozsypującego się związku O'Hary (to się nazywa as w rękawie) był idealny - sama "O'Hara w dżinsach, zakochana" came from outer space i to wystarczyło - co nie znaczy, że wzgardziłabym kontynuacją (bo to skądinąd piękne lustro dla Jackie i jej relacji z facetami, a raczej facetami i O'Harą też)

    OdpowiedzUsuń