24 stycznia 2012

Eva pójdzie do Piekła

Bardzo długo próbowałam napisać o tym filmie, ale nie miałam pomysłu; czuję się z ocenianiem go bardzo nie tego, bo nie jestem matką, co ja tam wiem?, i choć oczywiście mam pewne instynkty, przeczucia i inne duperele, to pewnie za jakiś czas, jeśli urodzę dziecko czy dzieci, będę na wspomnienie tych dziewczęcych wyobrażeń pukać się w czoło. Konsternacja: film odbiera się bardzo fizycznie, błędnikiem, żołądkiem. Ramsay nakręciła film bardzo fizjologiczny, prawie rzygliwy, o tym, jak kręci ci się w głowie, jak kolory nabierają ostrzejszych odcieni lub rozlewają w wielkie plamy, jak głowa boli, jak cycki bolą, a żarcie nie smakuje. Pomidory jak krew, kałuże dżemu, przemokłe płatki, w końcu, obrzydliwość: skorupki jajka wyciągane przez matkę z jajecznicy, skorupki jak obgryzione paznokcie syna. We need to talk about Kevin to film rzygliwy, i może to bardziej zbliża go do horroru niż postać nastoletniego psychopaty. Piszę o horrorze, bo najpierw zirytował mnie ten pomysł, wychylający tu i ówdzie z recenzji i troszeczkę z koszmarnego polskiego plakatu, ale teraz myślę, że to całkiem do rzeczy. Macierzyństwo jako horror, macierzyństwo jako wieczne nudności przy akompaniamencie



to zostało mi w głowie - to permanentne napięcie. Czy dzieciak jest psychopatą, i co to w ogóle znaczy - na to pytanie nie odpowiadam, bo i sama bohaterka na nie nie odpowiada. To absurdalne dziecko-tajemnica znowu zbliża film do gatunków wyrastających z metafizyki - jak to z tajemnicami bywa. Eva idzie do Piekła! Chlust! - czerwoną farbą na werandę, chrup-chrup w wytłaczance. Rzygliwe jest w tym filmie to, co powinno kojarzyć się z życiem, straszne - i dziecko, i jedzenie. Społeczeństwo też, to wiadomo. Jakimś sposobem Ramsay udało się opowiedzieć i o flakach, i o siatce spojrzeń. Ale czy mi w ogóle wypada o tym pisać? Cóż - przynajmniej wiadomo, że film trafił w lęki przynajmniej jednej niedzieciatej dziewczynki.

O Tildzie kiedy indziej, może przy okazji czwartej Furii (którą polecam i w ogóle).

2 komentarze:

  1. Dobra ta recenzja. Rzygliwy, mocny film. A nasz plakat, oj słabiutki! Natomiast ten powyżej, klawy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dzięki ;) polski dystrybutor rzeczywiście olał sprawę (czyżby plakaty zagraniczne były tak drogie? graficy z odrobiną wyczucia każą sobie płacić w złocie?), fajnych plakatów jest więcej (o, np.: http://www.impawards.com/2011/we_need_to_talk_about_kevin.html ), ten wybrałam, bo mi najbardziej pasował do notki, poza tym najbardziej retro ;)

      Usuń